Upiorny wieczór ;))


Wszystko zaczęło się od zakupu biletów jeszcze w lipcu –nawet się nie spodziewałam, że prawie 3 miesiące wcześniej będziemy musieli zaplanować wieczór 21 września 2008 r. „Upiór w operze” Andrew Lloyda Webbera to sprawca całego zamieszania... ten wieczór z pewnością zaliczę do najbardziej udanych ostatnich lat... Zjawiskowo piękna, o głosie anioła Kaja Mianowana w roli Christine i Damian Aleksander w roli tytułowej - dla nich warto było przyjść, ale na uwagę zasługuje także fantastyczna Barbara Melzer w roli Carlotty, Łukasz Talik jako Raoul i cały, cały zespół, no i dekoracje zapierające dech w piersiach i spadający żyrandol :))

Po raz pierwszy widziałam koników sprzedających w bramie bilety, ludzi koczujących, że może w ostatniej chwili jednak ktoś się rozmyśli, a na widowni wszystkie miejsca zajęte – nawet tzw. dostawki... tłum do szatni...

A na pamiątkę tego wieczoru dostałam od M czarodziejski kubek – na pierwszy rzut oka niepozorny, czarno- szary, ale po napełnieniu gorącym napojem...




Zdjęcie – plakat pochodzi ze strony

Komentarze

  1. wybieram się 14 października i cieszę się tym bardziej po przeczytaniu Twojej recenzji :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zazdroszcę takiego'kulturalnego'wyjścia:)Przedstawienie zrobione z takim rozmachem,tyle o nim mówiono w tv.Ja tęsknię za wyjściami do poznańskiego Teatru Nowego...

    OdpowiedzUsuń
  3. już od kwietnia "molestowałam" Mariusza by kupił bilety, ale zawsze było coś nie tak, a przede wszystkim ten długi okres oczekiwania... ale postawiłam na swoim... i było warto, spektakl naprawdę wart obejrzenia, zrealizowany po mistrzowsku, i chociaż znałam historię Christiny i Eryka nie mogłam się doczekać każdej następnej sceny - zachowywałam się jak 5-letnie dziecko w sklepie ze słodyczami - miałam duże oczy i siedziałam z rozdziawioną buzią ;))- to oczywiście żart... ale nic już dawno nie sprawiło mi takiej radości... a cały dzisiejszy dzień należał do jednej melodii...

    gdy mieszkaliśmy w Olsztynie (w czasie studiów) bardzo często (przynajmniej raz w miesiącu) chodziliśmy do teatru (do dziś do moich ulubionych aktorów należą Ci z olsztyńskiego "Jaracza"), 7 lat temu przeprowadziliśmy się "tylko" 24 km od stolicy i aż wstyd się przyznać, że od tego czasu nie byłam w teatrze :(( a wydawałoby się, że już nie jeden "prowincjonalny" ale wszystkie stołeczne stoją przed nami otworem...

    OdpowiedzUsuń
  4. tak,znam to-gdy byłam w liceum,nasza polonistka nie uznawała 'prowincjalnego"teatru zielonogórskiego i zawsze zabierała nas do poznańskiego Nowego właśnie.Potem zaczęłam tu studia i czasem bywałam na spektaklach,mówiąc sobie,że jak tu zamieszkam,to będę stałą bywalczynią ulubionej sceny.Yhy,a teraz to wydatki,to brak czasu,Polcia...Ostatnio byłam w Nowym dwa lata temu...Ale nadrobimy to:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Festoon, też mam plany nadrabiania intelektualnych zaległości ;)) bo kino to nie to samo, ale zupełnie nie wiem dlaczego na wyjście do kina zawsze znajdujemy czas na teatr już niekoniecznie... nie wiem... może cena biletów, a może dobór repertuaru, a może zwyczajne lenistwo...
    Kamilciu, nie pisałam za dużo o samym spektaklu, bo - naprawdę - warto zaobaczyć go na własne oczy (i uszy) :))
    podziel się później spostrzeżeniami, refleksją, czy zrobiła na Tobie tak samo duże wrażenie...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję ...